010/ nic nie idzie po mojej myśli
Zawsze chciałam być chuda. Nigdy nie myślałam o tym, by być umięśnioną, wyglądać jak te fit laski z instagrama. Nie, to nie dla mnie. Zawsze w moim punkcie upodobań były przerwy między nogami, szczupłe palce i nadgarstki, wystające obojczyki, kości biodrowe. Ogólnie rzecz biorąc KOŚCI. Moja walka z byciem skinny i ogólnie "Aną" ciągnie się już któryś rok. Od 2,5 tygodnia/3 tygodni nie robię sobie głodówek - świadomie, nie dlatego, że mam napady. Nie jem też po 300 czy 500 kcal, a po 1300/1500 również ŚWIADOMIE. Niby czuje się dobrze, jak mam ochotę na oreo to zjem jedno, nie 2 paczki. Jak chce wyjść do maka z chłopakiem to wezmę sobie chessa i colę zero, nie zestaw, który nie mieści się na tacy. Fajnie jest. Zaczęłam biegać codziennie. Nie zmuszam się już, polubiłam to, jara mnie to i daje mi ogromnego kopa. Szkoda tylko, że pogoda już nie dopisuje do takiej aktywności, nawet w Holandii (obecnie jestem u chłopaka na parę tygodni, takie mini wakacje :)).
Gdy tu przyjechałam, mój chłopak pierwsze co powiedział po przywitaniu się to "Ale schudłaś". Gdzie w moich oczach to było nie możliwe, absurdalne. Patrzył, wręcz przyglądał się mi dłuższą chwilę, nie mogąc uwierzyć, że schudłam /tak dużo/ w tak krótkim czasie. Od tygodnia przyglądam się sobie w lustrze co najmniej 20 minut dziennie i dotykam się, próbując zobaczyć i poczuć we własnych palcach, że schudłam. Ale ja tego nie widzę. Moje nogi nadal są ogromne, a nawet większe, niż były przed tym, jak zaczęłam biegać (mięśnie, tak wiem), brzuch nadal jest wielki i tłusty, talia gdzieś się zapodziała, ramiona wyglądają jak u faceta pracującego fizycznie. Nic mi się nie podoba. A mój luby nadal mówi, że wyglądam rewelacyjnie i że nie chciałby, żebym straciła więcej na wadze, bo on na kości nie leci.
Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Powiedział, że jeśli chcę, żeby moje ciało stało się piękniejsze to powinnam zacząć ćwiczyć, ale się nie odchudzać. Ale dla mnie ćwiczenie i upiększanie swojego ciała to tylko i wyłącznie odchudzanie się. Mam tak wypaczoną psychikę i percepcję, że nawet nie potrafię sobie siebie wyobrazić z mięśniami, nawet takimi delikatnymi, ale za to bardzo dokładnie potrafię wyobrazić zażenowanie, które odbijałoby się w lustrze. Nadal jem tyle, ile jem. Nawet nie liczę jakoś skrupulatnie tych kalorii, ale po latach robienia tego, wiem ile jem. Biegam. Biegam. Biegam. I nie mam zamiaru z tym przystawać póki co, chociaż pogoda zaczyna przerażać, a ja nawet nie zabrałam ze sobą za dużo ciepłych rzeczy.
CO ZROBIĆ? Już straciłam głowę, zaczęło mnie to przerastać i dobija mnie to bardziej, niż wcześniejsze napady i bilanse po 3000 kcal, bo wiedziałam, że to chwilowe, że się odbije. A teraz nie wiem, co zrobić ze sobą dalej. Iść w stronę mięśni i podobać się mojemu gamoniowi, czy iść w swoją, szczupłą stronę i podobać się sobie, być dumną z własnego ciała? Co zrobiłybyście na moim miejscu. Mam 173 cm wzrostu i ważę aktualnie 55 kg.Czy jestem chuda? Chyba nie. Czy jestem gruba? Mam nadzieję, że nie.
Po chwilowym przemyśleniu podczas pisania posta; bo gdy odpaliłam blogspota zamysł był totalnie inny, ale cóż, moje wypociny zawsze są nie składne; stwierdzam, że dam sobie czas i poeksperymentuje. Nie będę już unikać budowania masy mięśniowej, ale nie dłużej niż 6 tygodni, a pózniej redukcja. Zobaczymy jak to wyjdzie, najwyżej będę tego żałować, ale kto wie. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, nie?
Trzymajcie kciuki, miłego wieczorku. Kocham Was, o ile ktokolwiek czyta jeszcze moje wypociny. Buziaki Kruszynki
CO ZROBIĆ? Już straciłam głowę, zaczęło mnie to przerastać i dobija mnie to bardziej, niż wcześniejsze napady i bilanse po 3000 kcal, bo wiedziałam, że to chwilowe, że się odbije. A teraz nie wiem, co zrobić ze sobą dalej. Iść w stronę mięśni i podobać się mojemu gamoniowi, czy iść w swoją, szczupłą stronę i podobać się sobie, być dumną z własnego ciała? Co zrobiłybyście na moim miejscu. Mam 173 cm wzrostu i ważę aktualnie 55 kg.
Po chwilowym przemyśleniu podczas pisania posta; bo gdy odpaliłam blogspota zamysł był totalnie inny, ale cóż, moje wypociny zawsze są nie składne; stwierdzam, że dam sobie czas i poeksperymentuje. Nie będę już unikać budowania masy mięśniowej, ale nie dłużej niż 6 tygodni, a pózniej redukcja. Zobaczymy jak to wyjdzie, najwyżej będę tego żałować, ale kto wie. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, nie?
Trzymajcie kciuki, miłego wieczorku. Kocham Was, o ile ktokolwiek czyta jeszcze moje wypociny. Buziaki Kruszynki
Komentarze
Prześlij komentarz