001/002/ Co przyniesie nowy rok?
To pytani zadaje sobie od dawna. Towarzyszy mi dzień w dzień od początku grudnia, nieustanie. Myślenie nad tym, czy wszystkie plany wypalą, w którym kierunku pobiegnie moje życie, w jakim miejscu swojego życia będę za rok, kim będę, co będzie mną kierować i co ukształtuje moje myślenie, czy martwić się o postanowienia noworoczne, która sentencja będzie przewodnią myślą mojego początku lat dwudziestych dwudziestego pierwszego wieku. Spędzało mi to sen z powiek, osłabiło nerwy i sprawiło, że włosy zaczęły lecieć kępkami. Stres. Nie pewność jest czymś, czego nienawidzę. Razem z nią pojawia się lęk, co będzie ze mną dalej, presja, że jeszcze tego nie wiem. Są to emocje, z którym ciężko sobie poradzić, jednak bo wielu godzinach spędzonych w najgłębszych zakamarkach mojej głowy zamknięta wraz z moją krytyczną wersją, jak i tą analityczną, mogę śmiało powiedzieć, że pokonałam w jakimś znaczeniu lęk, albo go osłabiłam, a na jego miejsce, wpuściłam odrobinę nadziei, że wszystko przede mną, wszystko można nakierować na właściwy tor. W tym roku powierzam swoje życie najbardziej zaufanej i zainteresowanej powodzeniem moich wszystkich zamiarów osobie, kogoś najmocniej zaangażowanego w mój sukces - samej sobie.
Do tej pory byłam typem osoby, która niby rozumiała pojęcie brania odpowiedzialności za swoje czyny, ale za każdym razem skrzętnie potrafiłam obarczyć winą każdego, kto był blisko mnie, kto potencjalnie mógł mnie sabotować i życzyć mi zle. Życie niby dalej się wali, ale nie ja jestem temu winna, więc na sumieniu trochę lżej, a z tym już da się w miarę żyć.
W tym roku zamierzam to zmienić, co śmiało mogę nazwać postanowieniem noworocznym - rozwój.
Chcę aby 2020 był rokiem intensywnych zmian, czasem, gdy moje neurony będą się powielać z niesamowitą szybkością, okresem, który mimo ciężkiego wysiłku i poświęcenia, które jest nieuniknione, będzie rewolucją mojego krótkiego życia i pozwoli złapać mi wiatr w żagle, abym z każdym kolejnym rokiem była w stanie poszerzać swoje horyzonty oraz zdobywać zamierzone szczyty. Zaufam bardziej sobie i zgromadzonej przeze mnie wiedzy, będę ją skrupulatnie poszerzać o nowe publikacje - dokumenty, książki, filmy, wywiady. Wiem, że czas i pieniądze poświęcone na rozwój, nie marnują się, a owocują z czasem wprost proporcjonalnie to tych materii.
Jako ludzie wykorzystujemy około 15% potencjału swojego mózgu. Ciągły rozwój, trening i ciężka praca może rozwinąć komórki mózgowe i sprawić, że ich ilość zacznie wzrastać, co przełoży się na efekty dostrzegalne w każdym aspekcie naszego życia oraz podjętych przez nas działaniach i przedsięwzięciach.
P O D S U M O W A N I E 2 0 1 9
Koniec roku to dla każdego czas refleksji nad sobą, nad tym, jak wykorzystaliśmy podarowany nam czas oraz wyciąganiu wniosków na podstawie minionych wydarzeń. 2019 nie był dla mnie zbyt łaskawy. Sprowadził mnie na ziemię i nauczył, żeby nigdy nie mówić nigdy, że los lubi śmiać się nam prosto w twarz i krzyżować wszystkie postanowienia i plany. Chociaż to może jest tak, że selekcjonuje je na postawie ich prawdopodobieństwa oraz naszej dyscypliny i samozaparcia to realizacji ich. Nauczył mnie też rozważniejszego podejmowania zasad i kroczenia przez życie. Zamiast spontanicznych, nieprzemyślanych decyzji warto na chwilę się zatrzymać i przeanalizować podejmowane przez nas kroki. Coś zrobione na szybko, często okazuje się dobrym rozwiązaniem jedynie na obecną chwilę, a przynosi, często opłakane, długoterminowe skutki. Z perspektywy czasu już wiem, że życie daje nam wiele jednorazowych okazji, perełek, które musimy schwytać do swojej kolekcji. Te drogocenne fanty w postaci nowych bodzców kształtują nas i ukierunkowują oraz otwierają kolejne furtki naszej przyszłości. Musimy cały czas aktualizować swoje spojrzenie na świat, gdyż istota, która się nie rozwija, nie stoi w miejscu, a cofa się. Zdałam sobie sprawę, że wiem coraz więcej, ale to jedynie pokazuje mi jak naprawdę mało wiem, bo ogrom wiedzy jest dla nas nie pojęty jak nieograniczoność wszechświata. Mimo, że nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie jego złożoności, wielkości jak i nieograniczonego potencjału to chcemy go zgłębiać, aby mieć pożywkę dla swojej ciekawości oraz poznać głębszy sens wszystkiego co nas otacza. To samo powinno kierować nami podczas poszerzania swoich horyzontów oraz długości listy osiągnięć i kwalifikacji. W tym roku obyłam swoje pierwsze podróże za granice. Miesiąc w Holandii oraz 2 tygodnie w Niemczech. Nie były to wyjazdy służbowe ani związane z pracą, a coś na zasadzie podróży inicjacyjnych i odkrywania samej siebie, sprawdzania swoich granic, a raczej wyznaczania ich oraz obserwowania swoich zachowań w nowych sytuacjach. Ogrom czasu spędziłam na rozważaniu swojego losu i wytyczaniu potencjalnej drogi, którą mogłabym kierować się i dążyć do jej realizacji. Szukałam celu, punktu zaczepienia, który będzie napędzał mnie do działania. Dowiadywałam się kim jestem, analizowałam swoje zachowania oraz szukałam odpowiedzi na pytanie "kim jestem?", chociaż ciekawsza byłam "kim będę?" czy "co osiągnę?". Jednak wiem, że odpowiedzią na dwa ostatnie pytania nie jest coś, co wymyślę w tej chwili, jest to coś zależnego od wszystkich podjętych przeze mnie decyzji, jest to suma wszystkich ludzi, którzy odcisnęli pięto na mojej osobowości czy nurt poglądowy, który ewoluuje po każdym przeczytam przeze mnie tekście publicystycznym czy rozmową z kimś, kto ma pojęcie o tym co mówi (albo ma innowacyjne spojrzenie i świeże spojrzenie na świat). My, świadomie pogłębiając naszą wiedzę i wychodząc ze sfery komfortu jesteśmy w stanie rozwijać się w zatrważającym tempie i osiągać rezultaty, o jakich marzyliśmy jakiś czas wstecz lub przeganiać te oczekiwania. Nie wszystko zależy od nas, ale to, na co mamy wpływ, może wiele zmienić i zaowocować tak, jak nawet się tego nie spodziewamy. Podsumowując. Wraz z końcem 2019 roku kończę moją edukację szkolną, czas niepełnoletności, zależności od rodziców oraz łaskawszego postrzegania przez innych moich wyborów. Wkraczam w etap, gdy odpowiedzialność, łeb na karku i umiejętność zadbania o siebie będą kluczowymi cechami w rozważnym kroczeniu dalej. Sądzę, że nauczyłam się dostrzegać lekcje w popełnionych błędach, trzymać emocje na wodzy oraz postrzegać życie jako coś więcej niż schemat "wstań-przeżyj-idz spać".
365/001/002 - Sylwester/Nowy Rok
Sylwester był dniem leniwym, ale nie do przesady jak kilka poprzedzających go dni. Czytałam, analizowałam, ale również wykonałam kilka prac domowych jak sprzątania czy przygotowanie jedzenia. Kolejno wzięłam się za mycie, czesanie, malowanie oraz wybieranie dodatków jak i samej kreacji. Imprezę mieliśmy spędzić w trójkę - skład ten sam, miejsce to samo, tylko my w zbiorze doświadczeń posiadamy jeden rok więcej. Przed 20 wpadłam do Janka, na spokojne pogaduchy i aby pomóc mu w wyborze koszuli czy butów. Sama impreza minęła miło, czas przyjemnie płynął, a tematy do rozmów jakby nie miały końca. Miła, przyjazna atmosfera sprzyjająca piciu i żarcikom. Moment gdy data się zmieniała, był nieco mniej magiczny niż rok temu, ale z roku na rok, mam wrażenie, traci na uroku. To przez starość czy może już nie potrafię docenić jak kiedyś pełnego obrotu Ziemi wokół Słońca? Dodatkowo moją głowę zatruwały myśli, jak radzi sobie mój czworonożny przyjaciel, ale tymczasowa opiekunka, którą była moja mama, uspokoiła mnie oraz ponoć jego, więc.. mamy Nowy Rok. Szampan, zdjęcia na tle fajerwerków, szlug i do kielicha. Oczywiście nie grzaliśmy jedynie miejsc przy stole, ale kilka szybkich udało nam się również zatańczyć, przy okazji podśmiewając się z różnicy wzrostu między mną w szpilkach, a moim lubym. Dotlenić się wychodziliśmy równie często, no, póki nie zaczęły boleć mnie nogi, ale jak to kobieta, dla ładnych butów można się poświęcić. Koło godziny 3, mimo trzezwego myślenia i dość sporej energii wróciliśmy do mieszkania. Długa kąpiel, blant w wannie. Kilka upojnych momentów, gadka i usnęliśmy w swoich objęciach.
Pobudka koło południa, kaca nie było, więc pierwszy sukces i łut szczęścia w nowym roku. Dzień leniwy i ospały. Brak chęci przygotowania posiłku zmusiła nas do zamówienia McTaxi. Gdy po godzinie dotarło do nas zamówienie, taksówkarz jedynie zapytał, czy my naprawdę to zjemy. Z kamienną miną i pewnością odparliśmy, że tak. Co to dla nas 4 torby żarcia z maka. Kolejny blant, butelka wina, film. Jak zwykle gdybanie nad wspólną przyszłością. Po północy wyskoczyłam do sklepu, po jakiś prowiant, fajki i picie. Pózniej już znów wanna, film i podróż do krainy jednorożców i słodkich piesków, albo pojebanych koszmarów nie mających grama sensu. Różnie to bywa. Ta pobudka była już bardzej twarda i sprowadzająca na ziemię, bo nadszedł czas na powrót do szarej codzienności. Nie oznacza to już - lub jeszcze - szkoły czy pracy, ale powrót do domu i posiadanie jakiś obowiązków, chociażby wstania wcześniej i wyjścia z psem.
Z mieszkania zabraliśmy co nasze, no i basebola, który defacto nasz nie jest, ale musieliśmy go wziąć. Ja, dość wysoka bruneta w czarnej sukience, skórzanej kurtce, wysokich butach oraz.. z bejsbolem w ręku. Uwierzcie, gdyby Justin przechodził po TM nie zgarnąłby tyle spojrzeń co ja przez 15 minut od wyjścia z domu. W każdym razie w domu mój moje dziecko-pies wskoczył na mnie i obsypał buziakami, co kocham. Jakieś śniadanko, zabawa z pieskiem i znów robiliśmy wypad w miasto. A to po trawę, a to wygrać miliony w zdrapkach no i oczywiście zaopatrzyć się w rzeczy jak maseczki do twarzy czy moje ulubione energolki. Następnie znów film, wymyślanie żartów obrzydliwie bogatych ludzi, plany co do renowacji naszej willi za 6 mln, chińczyk i kurczach w chrupiącej panierce (mmm ♥) noooo i o. Ja właśnie skończyłam pisać po 1,5h męczarni mojego mózgu, ale za to z pysznym kakałkiem w dłoni od mojego Jasia, który kolejną godzinę/dzień/miesiąc/rok katuje Metina.
Dobranoc, do jutra.
365/001/002 - Sylwester/Nowy Rok
Sylwester był dniem leniwym, ale nie do przesady jak kilka poprzedzających go dni. Czytałam, analizowałam, ale również wykonałam kilka prac domowych jak sprzątania czy przygotowanie jedzenia. Kolejno wzięłam się za mycie, czesanie, malowanie oraz wybieranie dodatków jak i samej kreacji. Imprezę mieliśmy spędzić w trójkę - skład ten sam, miejsce to samo, tylko my w zbiorze doświadczeń posiadamy jeden rok więcej. Przed 20 wpadłam do Janka, na spokojne pogaduchy i aby pomóc mu w wyborze koszuli czy butów. Sama impreza minęła miło, czas przyjemnie płynął, a tematy do rozmów jakby nie miały końca. Miła, przyjazna atmosfera sprzyjająca piciu i żarcikom. Moment gdy data się zmieniała, był nieco mniej magiczny niż rok temu, ale z roku na rok, mam wrażenie, traci na uroku. To przez starość czy może już nie potrafię docenić jak kiedyś pełnego obrotu Ziemi wokół Słońca? Dodatkowo moją głowę zatruwały myśli, jak radzi sobie mój czworonożny przyjaciel, ale tymczasowa opiekunka, którą była moja mama, uspokoiła mnie oraz ponoć jego, więc.. mamy Nowy Rok. Szampan, zdjęcia na tle fajerwerków, szlug i do kielicha. Oczywiście nie grzaliśmy jedynie miejsc przy stole, ale kilka szybkich udało nam się również zatańczyć, przy okazji podśmiewając się z różnicy wzrostu między mną w szpilkach, a moim lubym. Dotlenić się wychodziliśmy równie często, no, póki nie zaczęły boleć mnie nogi, ale jak to kobieta, dla ładnych butów można się poświęcić. Koło godziny 3, mimo trzezwego myślenia i dość sporej energii wróciliśmy do mieszkania. Długa kąpiel, blant w wannie. Kilka upojnych momentów, gadka i usnęliśmy w swoich objęciach.
Pobudka koło południa, kaca nie było, więc pierwszy sukces i łut szczęścia w nowym roku. Dzień leniwy i ospały. Brak chęci przygotowania posiłku zmusiła nas do zamówienia McTaxi. Gdy po godzinie dotarło do nas zamówienie, taksówkarz jedynie zapytał, czy my naprawdę to zjemy. Z kamienną miną i pewnością odparliśmy, że tak. Co to dla nas 4 torby żarcia z maka. Kolejny blant, butelka wina, film. Jak zwykle gdybanie nad wspólną przyszłością. Po północy wyskoczyłam do sklepu, po jakiś prowiant, fajki i picie. Pózniej już znów wanna, film i podróż do krainy jednorożców i słodkich piesków, albo pojebanych koszmarów nie mających grama sensu. Różnie to bywa. Ta pobudka była już bardzej twarda i sprowadzająca na ziemię, bo nadszedł czas na powrót do szarej codzienności. Nie oznacza to już - lub jeszcze - szkoły czy pracy, ale powrót do domu i posiadanie jakiś obowiązków, chociażby wstania wcześniej i wyjścia z psem.
Z mieszkania zabraliśmy co nasze, no i basebola, który defacto nasz nie jest, ale musieliśmy go wziąć. Ja, dość wysoka bruneta w czarnej sukience, skórzanej kurtce, wysokich butach oraz.. z bejsbolem w ręku. Uwierzcie, gdyby Justin przechodził po TM nie zgarnąłby tyle spojrzeń co ja przez 15 minut od wyjścia z domu. W każdym razie w domu mój moje dziecko-pies wskoczył na mnie i obsypał buziakami, co kocham. Jakieś śniadanko, zabawa z pieskiem i znów robiliśmy wypad w miasto. A to po trawę, a to wygrać miliony w zdrapkach no i oczywiście zaopatrzyć się w rzeczy jak maseczki do twarzy czy moje ulubione energolki. Następnie znów film, wymyślanie żartów obrzydliwie bogatych ludzi, plany co do renowacji naszej willi za 6 mln, chińczyk i kurczach w chrupiącej panierce (mmm ♥) noooo i o. Ja właśnie skończyłam pisać po 1,5h męczarni mojego mózgu, ale za to z pysznym kakałkiem w dłoni od mojego Jasia, który kolejną godzinę/dzień/miesiąc/rok katuje Metina.
Dobranoc, do jutra.
Komentarze
Prześlij komentarz