003/004 Czy coś przegapiłam?
Zawsze powtarzałam, że nie wolno żałować czegoś, co się zrobiło, a jedynie rzeczy, których baliśmy się zrobić. Jednak ja zaczęłam żałować czegoś, co w gruncie rzeczy nie do końca zależy ode mnie. Jakiś czas temu zauważyłam, że dość mocno odcięłam się od ludzi, czy to z dawnego grona czy od rówieśników. Utrzymywałam kontakt tylko z tymi, z którymi było to konieczne lub z tymi, którzy sami zainicjowali spotkanie czy rozmowę. Przez ponad półtora roku byłam przekonana, że nie jestem osobą ciekawą towarzysko, że nie ma o czym ze mną porozmawiać, nie mogę za wiele zaoferować, więc dość logicznym było dla mnie odsunięcie się w kont z myślą, kto chciałby spędzać ze mną czas. Myśl wpojona mi przez tamtego pajaca zakorzeniła się we mnie do tego stopnia, że chciałam odciąć się nawet od chłopaka, bo sądziłam, że jest wiele ciekawszych kandydatek na moje miejsce. Moja samoocena nieustannie gwałtownie spada, a pogłębiająca się świadomość sytuacji w jakiej się zajmuje wcale nie poprawia mojego stanu psychicznego. Mam wrażenie, że popadam w coraz głębszą depresję, ale na papierze tego nie mam, więc to tylko spekulacje. Śmiało mogę stwierdzić, że czuję jakby omijało mnie wiele ważnych i niepowtarzalnych momentów w moim, jakże krótkim, a beznadziejnym życiu.
Uczęszczałam do liceum w mieście oddalonym o 40 kilometrów od rodzinnego miasta, co sprawiło, że automatycznie z straciłam kontakt z wieloma ludzmi. Z niektórym dopiero wtedy, z innymi dużo wcześniej - po zerwaniu z DW. Jak już mówiłam, w 2019 zakończyłam swoją edukację na poziomie 2. klasy liceum, przez co nie będę bawiła się z moją klasą na studniówce, a na półmetku też mnie nie było, ale to już raczej z głupoty i nie klarownej komunikacji z rodzicielką. Dziś kładąc się spać uderzyło we mnie, że pewnie w nie będę się bawić na żadnej osiemnastce. Nikt, ani z czasów gimnazjalnych, ani z drugiego LO, ani czwartego LO nie zaprosi mnie na noc celebracji pełnoletności i degustacji trunków alkoholowych przy akompaniamencie disco-polo. Zabolało niczym szpilka wbita w krtań, da się żyć, lecz boli przy przełykaniu śliny, braniu oddechu czy próbie komunikacji werbalnej.
Czuję się wyalienowana, a najbardziej nurtuje mnie to, że nie wiem co na to zaradzić. Czy w ogóle można coś na to jeszcze zaradzić?
Rzuciłam szkołę, z domu raczej nie wychodzę, a za miesiąc czy dwa wyprowadzam się. I już wiem, że nie mam do kogo wracać. Czuję, że nic mnie tu nie trzyma oraz że nigdy nie znajdę osoby, którą będę mogła nazwać przyjacielem, a jest to jedna z bardziej przykrych myśli, jaka może zrodzić się w głowie nastolatki. Szczególnie, że ów nastolatka za gówniary potrafiła zwołać na ognisko z okazji 'urodzin Ani' 130 osób bez żadnego wysiłku czy pomocy, a jeśli ktoś miał do mnie problem, miał problem również z resztą mojej 'ekipy' która wpadła by za mną w ogień, a ja mogłabym za nich zabić. Gdzie się to podziało? Nie mam pojęcia. Zaczęły się czasy, gdzie hajs jest ważniejszy od ziomka, podeptane buty są dobrym powodem do zakończenia znajomości, najbardziej kroimy najbliższych, a dziewczyna kumpla już nie jest czymś 'nietykalnym'. Ludzie zaczęli się kurwić, a później nie było już czego ratować.
003 - Piątek
Z racji, iż w czwartek siedziałam do rana nad poprzednim postem (zresztą jak dziś, 4:15), w piątek wstałam koło godziny 11:30 i dowiedziałam się, że na 17 mam próbę poloneza. Poleżałam, wykąpałam się, pomalowałam, ubrałam i do 16, bo o tej podjechał po mnie kolega z tatą, czas płynął mi spokojnie. Przed salą studniówkową pogadałam sobie z randomowym chłopakiem, który przywiózł swojego brata, na sali spotkałam paru znajomych, z paroma osobami wymieniłam kilka zdań, ale poza tym nie chciałam rzucać się w oczy. Wysiedzieliśmy tam jakieś 2,5h, a zatańczyliśmy tylko raz, więc poirytowana i z myślą, że mogłam o wiele bardziej produktywnie spędzić ten czas chciałam jedynie wracać do domu. Po drodze zahaczyłam sklep, a później pędziłam do męża i psa-dziecka. Wieczór spędziliśmy na szczerych rozmowach i oglądaniu głupot na youtubie. Spać znów położyłam się około 6 nad ranem..
004 - Sobota
Pobudka o 12:30. Gdy spojrzałam na zegarek, nie mogłam uwierzyć, że aż tak mocno i długo potrafię spać. Karmienie pieska, papierosek i można zacząć trzeźwo myśleć czy planować dzień. Podczas robienia śniadania myślałam nad tym, co ubiorę na studniówkę, co zrobię z butami, by dało się w nich wystać więcej niż pół papierosa oraz jak spędzić dzisiejszy dzień aby nie leżeć w łóżku i nie oglądać kolejnego stand-up'u czy filmu o katastrofie kosmicznej. Zagadałam do Janka, a on odparł, że możemy jechać na Piździsko (tak żartobliwie mówię na Łazisko) do jego mamy albo do Mario. Albo jedno i drugie. Więc ja wzięłam się za maskowanie swoich niedoskonałości, Janek zaś za smażenie naleśników dla mojej mamy. Gdy po około pół godziny zawitałam do kuchni, okazało się, że mój luby w tym czasie zrobił JEDNEGO! naleśnika. Buziak w czółko, wyręczyłam go, a kolejno zaczęłam krzyczeć to na niego, to na psa, bo byliśmy już mocno spóźnieni i trzeba było wychodzić. Ziomek ostatnio ciężko znosi podróże komunikacją miejska, więc usiedliśmy na tyle, piesio na naszych stópkach, a gdy szczekał, oznaczało to, że potrzebuje mnóstwa atencji i głaskania po brzusiu, bo to lubi najbardziej. Musieliśmy przejechać całe miasto, później już tylko spacerek 20 minut i byliśmy na miejscu. Mocno wiało, przez co 'odmroziłam' sobie kolana przez dziury w spodniach. Na szczęście założyłam dziś długie skarpety i gruuuubą bluzę to poza tym specjalnie nie zmarzłam, chociaż wiadomo, mogło być lepiej. Gdy weszliśmy do rodzinnego domu Janka, usłyszeliśmy krzyk jego młodszego brata, oznajmiający jak bardzo piesek urósł i jaki jest super. Posiedzieliśmy z jego mamą, pogadaliśmy o planach na najbliższą przyszłość, łamaną herbatkę przegryzaliśmy herbatnikami, a moc atrakcji zapewniali nam Ziomek i Gryzak, nieustannie skacząc sobie do pyszczków i warcząc. Kolejno zebraliśmy się do Mario, gdzie posiedzieliśmy z Natankiem, który jak na swój wie, już sporo mówi i rozumie. Ziomek wybawił się z Sativką, małą świnką, dzięki czemu od 20:30 śpi jak zabity (ha, jedna noc gdy nie wskakuje na łóżko i nie liże po buźce). No, ale Sativa siłę ma. Gdy złapała za drugi koniec sznura, który trzymałam ja, na komendę szarp Sativka, szarp myślałam, że wyrwie mi ramię. Ten pies waży 35 kilogramów! A zgryz ma tak mocny, że potrafi zawisnąć w powietrzu z tą masą ciała na dobre kilka minut, jeśli tylko dobrze się w coś wgryzie. Zeszliśmy na paszarkę, butelka i znów na górę. Chwilę później była po nas mama z tatą. Ziomek już w samochodzie przysypiał i było widać, że pada na pyszczek i dobrze, powinien częściej mieć takie aktywne dni i kontakt z innymi psiakami. W domu nic ciekawego, żarcie, film i jeszcze raz tona żarcia. O północy sen pokonał Janka, a ja nadal się męczę.
No cóż, dobranoc♥
Komentarze
Prześlij komentarz