075/ wczoraj świat zatrzymał mi się 2 razy

 Wczoraj były urodziny chłopaka mojej koleżanki. Bardzo hermetyczne towarzystwo, ponieważ wszyscy razem pracujemy. Były tam same osoby z pracy, obecnej i poprzedniej; a że widujemy się prywatnie często w tym samym gronie około 10-15 osób i znamy się jak łyse konie, często na ów spotkaniach poruszany jest temat pracy. Mimo, że zawsze na początku imprezy obiecujemy sobie że nie tym razem, kończy się jak zwykle. Wczoraj było tak samo. Po kilku drinkach zaczęliśmy się awanturować. Szczególnie ja i moja przełożona - A.
Tak dla jasności: pracujemy na firmie gdzie zarządzamy produkcją kwiatów ciętych; oby dwie mamy stanowiska kierownicze, ale jej zdanie jest tym najważniejszym. Mamy pod sobą około 50-60 osób i organizujemy oraz nadzorujemy procesy produkcji. Przez to że ja mam swoje spojrzenie i sposoby, a jej znacznie różnią się od moich, często dochodzi między nami do spięć. Obie jesteśmy bardzo władcze i nie lubimy jak ktoś nam narzuca swoją rację, gdy jesteśmy pewne swoich systemów. A sytuacja jest o tyle patowa, że przyjaźnimy się od lat. I wiem. Przyjaźń i praca razem tworzy toksyczną relacje. I tak właśnie stało się z naszą. 
Mimo, że poświęciłam dużo tej pracy czasu i zaangażowania; brałam pracę do domu, zostawałam po godzinach, zaczynałam godziny wcześniej niż inni, wypruwałam sobie flaki szkoląc zespół; wczoraj zostało mi zarzucone że jestem leniwa i w pracy nie zajmuje się pracą. 
Zabolało. Niemiłosiernie. I to był moment w którym świat się dla mnie zatrzymał.
Później po wszystkich krzykach atmosfera się trochę rozluźniła i temat pracy odszedł w niepamięć - bynajmniej u innych, bo we mnie zostanie jeszcze na długi czas. Wróciliśmy do gier i zabaw.
Ale jeszcze nie wiedziałam, że przyjdzie tego wieczoru taki moment, że zaboli mnie coś o wiele bardziej.
Przy okazji robienia następnego drinka, ktoś zapytał mnie, czy wolę pepsi zwykłą czy zero. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że zwykłą. Na co dzień nie pijam napoi gazowanych, nawet wody nie znoszę gazowanej. Ale jeśli mam już wypić drinka, to nie wyobrażam sobie pić go z napojem typu zero. A że zdarza się to rzadko to nie widzę problemu w wybraniu napoju słodzonego cukrem. I wtedy świat zatrzymał się drugi raz.
"No tak, Maya przecież nie musi pić zero, przecież ona dobrze wygląda, popatrzcie na nią" 

I wybuchł śmiechem. Nie był to komplement. To był przytyk. Przytyk do tego, że przytyłam. Ja wiedziałam, że widać, że nie wyglądam jak Maya sprzed roku.  Specjalnie się wczoraj ubrałam tak, żeby się to nie rzucało w oczy, ale to widać, choćby po moim biuście którego nigdy nie miałam, a teraz jest dość wydatny. A. widząc moją minę, szybko próbowała naprawić sytuacje mówiąc, że przesadza, że przecież schudłam odkąd widzieliśmy się w październiku. Ale to nie prawda. Nie schudłam od tamtego czasu tylko przytyłam. Kolejna kula przypięta do mojej nogi ciągnąca mnie na samo dno ciemnego lodowatego oceanu. Tak bardzo nie chciałam nigdy usłyszeć tych słów. 

Gdy ważyłam 54/55 słyszałam, że jestem za chuda, że powinnam ważyć więcej, że wyglądam jak tyczka. A ja czułam się dobrze ze sobą. Komentarze przeszkadzały, ale nie sprawiały, że czułam się źle. 

Teraz, gdy słyszę dobrze wyglądam, czuje się jak beczka. Nie chce się tak czuć. 

Podsumowując, był to bardzo przykry wieczór. 

15.03.2025

 


Komentarze

najchętniej czytacie

086/ a może by coś zmienić?

074/ po prostu powiem: cześć. znów się widzimy.